Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/228

Ta strona została skorygowana.

— Aj Joel! Joel! — rzekł Mendel, — ja tobie nie robię wymówek, ja nie powiadam przykrego słowa, bo rozumiem, że jesteś młody i że z czasem nabierzesz rozumu... ale pamiętaj o tem, proszę cię, że dziś bardzo paskudny czas i że żyd musi sobie bardzo psuć głowę, jeżeli chce żyć na świecie.
— To prawda... prawda.
— Ja myślę, że niedługo będzie koniec świata.
— Przecie świat ma stać do sześciu tysięcy lat.
— Już nie wiele brakuje. Tymczasem psuje się wszystko, coraz gorzej jest, coraz gorzej. Dobrze powiedział jeden rabin, jeden wielki rabin... bardzo dobrze.
— A co on powiedział?
— Oj! ja przytem byłem... ja to słyszałem. Jeszcze mam w uszach to słowo.
— Jakie słowo? powiedźcie i mnie to słowo. Niech wiem.
— Byliśmy tam u rabina na jesienne święta. Przyjechało parę kilka tysięcy nabożnych chassydów, porządni ludzie, sam cymes, sam kwiat, same wielkie nabożniki! Ja miałem szczęście, docisnąłem się do samego rebe. Aj! osoba... widziałem jak on jadł, widziałem jak on pił. Oj! jak on jadł i jak on pił! Wiadomo, co połknął kawałek ryby, to ginęło dziesięć tysięcy złych duchów... co wypił szklankę wina, to ich przepadło drugie tyle. Potem, on zapalił fajkę... ty wiesz co to znaczy, jak rebe fajkę pali?
— Bogu dziękować jestem też kawałek chassyd i nie potrzeba mnie uczyć nabożności...
— Wiadomo... Aj Joel, ale jak ten rebe fajkę palił! Jak on ten dym puszczał, z jakim impetem, z jaką siłą! Ja mogę przysięgać, że on wtedy najmniej ośmnaście razy po ośmnaście tysięcy złych duchów wdmuchnął na samo dno piekła. On się zmocował, on był bardzo czerwony, a potem oparł się na stole i cokolwiek drzemał. Potrzebował wypo-