Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/231

Ta strona została skorygowana.



Stary Pypeć na psy zeszedł. Joel nie mając z niego pożytku, bo się dziadowi nic robić nie chciało, wypędził go z karczmy — do dzieci dziad iść nie chciał, a i nie zapraszały go one bardzo — więc tułał się po wsi, a gdy wiosna nadeszła, to po polach i lasach. Ludzie z nim nie wdawali się, a i on też ludzi unikał, bo widać czuł swój upadek i wstydził się go — zdziczał też całkiem. Jeżeli niekiedy dostał od dzieci kilka złotych na rachunek ordynaryi — to zaraz do karczmy szedł i nie wychodził z niej, aż wszystko do ostatka przepił. Wtedy Joel wołał do pomocy żydziaka, którego sobie do posługi był przyjął i we troje, przy pomocy Bruchy, wywłóczyli dziada za próg karczmy, na drogę. Nieraz całą noc przeleżał tak na zimnie, z gołą głową, bo czapkę przy szamotaniu się z żydami zgubił.
Nie wiadomo czem żył, bo prawie nic nie jadał prócz chleba, wódką się tylko zalewał bez miary.
Widywano go jak błąkał się po polach, po lesie, wymachiwał rękami, mówił do drzew... do bydła co się na polu pasło — jak nawiedzony, albo ten co mu się rozum całkiem pomieszał.
Czasem widywano go, jak stał w kępie olszyny i perował do drzew:
— Słuchajcie, psia wełna, ludzie! gospodarze! gromada!