Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/234

Ta strona została skorygowana.

trzeszczają ślepie i zaraz biorą człowieka na języki. Śmieją się.
— To niech się śmieją. Wy na to nie pytajcie.
Pypeć podniósł się, oparł o drzewo i patrzył na dziada błędnemi oczami.
— Ja wam jeszcze i teraz powtarzam, — rzekł Grzędzikowski, — jako na ten przykład, czas się opamiętać... bo ani się obejrzycie, jak was złe porwie jak swoje. Pójdźcie do wody umyjcie się, pójdźcie do córki, niech wam da czyste obleczenie i niech weźmie nożyce i obetnie wam, na ten przykład kołtuny, żebyście byli podobni do ludzi. Przeżegnajcie się, pacierz zmówcie, do kościoła pójdźcie, to was złe odstąpi... nie będzie miało mocy nad wami, nie będzie was wodziło po polach, ani po lasach. Tfy! na ten przykład, Wincenty, takeście się dali opętać, że już nawet z drzewami rozmawiacie, a podobno i z bydłem. Słuchajcie mnie, jako wam dobrze życzę.
— I co mam robić?
— Ha! choćby sakwy sobie uszyć, żółwiową skorupkę do garści wziąć i przed kościołem siadać.
— Na dziady? tu w Biednowoli?
— A jeżeli wam tu, na ten przykład, wstyd, tedy idźcie do drugiej parafii.
— Na dziady, na dziady, — powtarzał Pypeć bezmyślnie, — niedoczekanie twoje psia wełna, sam ty dziad jesteś... i drugich dziadami chcesz robić... Hej! Onufry! posłuchajcie-no Onufry...
— A co?
— Wy zkąd tu przyszli?
— Chodziłem na kolonie, do jednego człowieka.
— A teraz dokąd idziecie?
— Teraz, dokądżeby? do domu.
— Skoro tak, to idźcie se do djabła psia wełna i po-