Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/237

Ta strona została skorygowana.

Przy drożce granicznej krzyż stał — blask księżyca padał na niego.
Pypeć patrzył długo... patrzył osłupiałym wzrokiem, nareszcie płaczem wybuchnął i na kolana padł.
— Chryste Jezu zmiłuj się nademną! — zawołał. — Boże miłosierny, byłem gospodarzem na swojem dziedzictwie, a dziś poniewieram się oto... i chodzę bez pamięci... jako błędny. Pijak ci byłem psia wełna, bo pijak, ale przecie żyję. Zmiłuj się nademną. Grzech na swoje życie dybać... ale on woła, woła, powiada: chodź, chodź, nie będziesz miał huku we łbie, nie będziesz miał ognia w piersiach, nie będą cię dzieci palcami pokazywały. Oj, Jezu ratuj, ratuj, bo mnie ciągnie, ciągnie za łeb, prowadzi, prowadzi... Snać taki mój los marny, taka dola zatracona — Onufry powiada: do kościoła idź... a pocóż ja tam pójdę, kiej nawet pacierza zmówić nie potrafię... Ja „Ojcze nasz“, a on powiada: chodź, mani na różne głosy, świszcze, gra, śpiewa, zwierzęta ze skrzydłami pokazuje... O ratuj Jezu, ratuj!
Padł twarzą na ziemię, jęczał, bił się w piersi, a potem nagle zerwał się na równe nogi, krzyknął przeraźliwym głosem i pobiegł dalej w zarośla.
Nad ranem, gdy dzień się już robił, dało się słyszeć skrzypienie wozu. To Joel powracał z Biedrzan, dokąd jeździł po kupno okowity. Furmanka była wynajęta w Biednowoli od chłopa, co się Mucha nazywał. Powoził parobek Muchy Jacek, a właściwie nie powoził, bo spał, zwiesiwszy głowę na piersi i Joel także spał, a konie wlokły się noga za nogą powoli, gdyż ciężar był duży, a droga piaszczysta.
Przy samej granicy biedrzańskiej szkapiny przystanęły — i głodne, zaczęły skubać trawkę, — wóz nad samym rowem pochylił się.
— Jacek! Jacek! — zawołał przebudziwszy się Joel.
— A co?