Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/240

Ta strona została skorygowana.

— A ja się tu sam zostanę? ja się boję... i wy Jacku nie chodźcie, niewiadomo co za człowiek, może to jaki zbrodniarz? może broń Boże zbój? jeszcze wam krzywdę zrobi.
— Albo ta ja nie mam pięści? Niechby sprobował!
— Prawda, wy macie pięści, wy jesteście mocarz. No, ale kiedy koniecznie chcecie iść, to ja też pójdę za wami. Ja nie chcę zostać przy furze, albo ja wiem, może tu koło drogi za krzakami jest więcej takich. Ja się boję.
Poszli. Jacek naprzód, za nim Joel przerażony i drżący. Minęli krzaczki i ujrzeli owego strasznego człowieka.
— O la Boga, — zawołał Jacek, — patrzcie-no Joel toć wisielec! To nasz chłop biednowolski, Pypeć Wincenty.
— Aj waj! co ten stary gałgan zrobił? Co on zrobił?
— Toć widzi Joel... powiesił się... To ci los dopiero! żeby samemu sobie życie odbierać...
— Jacek! — zawołał Joel, widząc że parobek dotyka ręką Pypcia, — Jacek! ty jego nie rusz! nie rusz jego, ja ciebie bardzo proszę.
— Patrzę, może jeszcze żyję.
— Czy ty Jacek chcesz mieć kryminalną sprawę?! czy nie wiesz, że takiego człowieka nie wolno ruszać, że to wielka odpowiedzialność jest.
— Zimny już, — rzekł Jacek, — musiał się snać z wieczora, albo w nocy powiesić.
— Jacku, słuchajcie Jacku, my jedźmy, co my tu mamy stać? na co mamy czekać? Aj waj! pfe! niech moje wrogi mają taki widok. Fe, ja już jestem chory! ja nie będę mógł jeść, ani spać... Po co on się powiesił, czy nie mógł sobie żyć spokojnie? Kto jemu bronił żyć? Albo mu to było źle? albo nie miał u mnie kredytu, ile tylko sam chciał?
— Oj pewnie... żyłby on jeszcze dotąd, żeby do was nie chodził i w waszem karczmisku nie przesiadywał. Żyłby niezawodnie.