trzeba oddać, albo baba z kieszeni wyciągnie — a co człowiek wypije, to przynajmnie wie że wypił na własność i że mu tego sam djabeł nie odbierze....
W domu gminnym, w kancelaryi, pani Domicella zajęta jest pisaniem. To co referuje nie ma charakteru urzędowego, jest to raczej nota poufna całkiem prywatnej natury.
Do skreślenia jej, szanowna dama wybrała czas nocny, jako porę najbardziej do pisania usposabiającą.
Usiadła przy stole kancelaryjnym, ubrana w powłóczystą bluzę jasno żółtej barwy — przyświeca jej blada zakopcona lampka, na stole rozpościera się arkusik różowego papieru z wytłoczonym wyrazem „Paris“ i intytulacyą: „Kochany Dyziu“.
Oparła łokieć na stole, pulchny podbródek na dłoni i siedziała tak przez czas dość długi. Zbierała myśli. Nareszcie gdy już całkowity plan listu dojrzał w jej głowie, pochwyciła pióro i z początku powoli, potem coraz szybciej pisać zaczęła.
List był następującej treści:
Tu autorka listu zatrzymała się. Wyrażenie „rzuconą przez zawistne pazury losu“ wydało jej się niezbyt trafne. Przekreśliła je więc i napisała „przez szpony losu“, lecz przekreśliła i to. Nareszcie aż podskoczyła na krześle, znalazła frazes: