Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/245

Ta strona została skorygowana.

trzeba oddać, albo baba z kieszeni wyciągnie — a co człowiek wypije, to przynajmnie wie że wypił na własność i że mu tego sam djabeł nie odbierze....
W domu gminnym, w kancelaryi, pani Domicella zajęta jest pisaniem. To co referuje nie ma charakteru urzędowego, jest to raczej nota poufna całkiem prywatnej natury.
Do skreślenia jej, szanowna dama wybrała czas nocny, jako porę najbardziej do pisania usposabiającą.
Usiadła przy stole kancelaryjnym, ubrana w powłóczystą bluzę jasno żółtej barwy — przyświeca jej blada zakopcona lampka, na stole rozpościera się arkusik różowego papieru z wytłoczonym wyrazem „Paris“ i intytulacyą: „Kochany Dyziu“.
Oparła łokieć na stole, pulchny podbródek na dłoni i siedziała tak przez czas dość długi. Zbierała myśli. Nareszcie gdy już całkowity plan listu dojrzał w jej głowie, pochwyciła pióro i z początku powoli, potem coraz szybciej pisać zaczęła.
List był następującej treści:

„Kochany Dyziu! Nie wart jesteś tego tytułu i bynajmniej nie zasługujesz na przebaczenie, ani na pobłażanie z powodu skandalu jaki zrobiłeś z Balcerem i młynarczykami o tę głupią gęś młynarczankę, która miała bezczelność łudzić się jakąś aspirancyą do naszego, twego nazwiska i do skoligacenia się ze mną! z osobą wyższej sfery i kondycyi, rzuconą przez zawistne pazury losu....

Tu autorka listu zatrzymała się. Wyrażenie „rzuconą przez zawistne pazury losu“ wydało jej się niezbyt trafne. Przekreśliła je więc i napisała „przez szpony losu“, lecz przekreśliła i to. Nareszcie aż podskoczyła na krześle, znalazła frazes:

„rzuconą z szalonej procy losu w przepaść nizkiej populancyi i wszelakiego chamstwa, ale niedocze-