Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/251

Ta strona została skorygowana.

wie ci jeszcze służy jako tako, sądzę więc że zechcesz ostatek życia, w pracy, w posłudze przy domu Bożym, i wreszcie obok wnuczka twego przepędzić. Cóż myślisz o tem mój stary?
Piotr księdzu do kolan się skłonił.
— Wielmożny kanoniku, — rzekł, — już dla mnie lepszej służby nie szukać, boję się tylko czy potrafię spełnić wszystko jak należy.
— Nie wielka to sztuka, może tylko wśród zimy, gdy ziemia bardzo stwardnieje, ciężko ci będzie na cmentarzu robić — ale na taki wypadek, wolę ci kogo przynająć, a mieć ten spokój, że przy kościele jest człowiek uczciwy. Namyślaj się tedy.
— Ha, cóż się namyślać. Będę wedle sił moich pracował.
— To dobrze. Dziś już musisz na Anioł Pański zadzwonić, — a co jest jutro do roboty — to ci Jaś pokaże.
— Słucham wielmożnego kanonika.
— Ale, ale... Słyszę że nasz organista kręci się za miejscem, chciałby sobie coś korzystniejszego upatrzyć. Jeszcze roku w tej parafii dobędzie, a potem niech mu Bóg dopomaga, niech znajdzie lepsze miejsce. Otóż nie będę także nowego szukał, przez ten czas Jaś douczy się tyle, że będzie mógł zająć jego miejsce.
Staremu łzy radości zakręciły się w oczach.
— Ach! żebym ja jeszcze onej radości doczekał!
— Doczekasz mój Piotrze, doczekasz. Przecież żyją ludzie dłużej niż ty. W Wólce jest chłop, który blizko sto lat ma.
— Ha! wola Boża...
— Tak, tak; od jutra tedy Piotrze jesteś na służbie. Jaś ci rozpowie co trzeba będzie robić, o wynagrodzeniu pomówimy wolnym czasem. Teraz idź z Bogiem.