Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/29

Ta strona została skorygowana.

aż nieraz stary gniewał się, że sobie dzieciak głowę takiemi rzeczami zaprząta.
— Ot byś lepiej na ziemię spojrzał, — mówił Piotr, — patrz oto ziółko rośnie, mówiłem ci już jak się zowie — poznajże.
— Wielka rzecz! rozchodnik.
— Pamiętaj-że o tem i....
— Dziadziu... a czy w rozchodniku też jest dusza?
— Nie wiem. Nie ma. Co tobie zawsze tylko dusza w głowie? Przeżegnaj się, bo takie myślenie od złego idzie.
— A złe, to także dusza, prawda dziadziu?
— Pluń — i nie wspominaj. Pójdziemy dziś ryby łowić. Jak złapię z kilkanaście, to pójdę jutro do miasta i kupię ci kaszkiet. Chciałbyś mieć kaszkiet?
— Chciałbym.
— No, to będziesz miał, i jeszcze ci coś kupię.
— A co dziadziu?
— Lamentarz.
— Czy to też do odzienia?
— Nie. Lamentarz jest do uczenia. Książeczka taka widzisz, co w niej litery stoją. Podług tych liter człowiek może na każdej książce umieć czytać — a to dobra rzecz. Widziałeś kiedy książkę?
— Widziałem, w kościele...
— Uczyć się chcesz?
— Chcę, dziaduniu — ale żeby mnie dziaduś nie bił.
— Za co cię mam bić?
— Bo Magda mówiła, że nauka przez bicia nic nie znaczy.
Kupił Piotr elementarz i zaczął Jasia uczyć, pokazając mu drewnianą wskazówką litery, tłomacząc jak się jedne z drugiemi składają.
Chłopak pojętny był i w przeciągu pół roku nauczył się