chę faktor, trochę kupiec z miasteczka, który od kilku lat Kusztyckiego w kieszeni trzymał.
Było to raniutko, ledwie słońce weszło. Kusztycki kuźnię otworzył i do roboty chciał się zabierać, gdy właśnie Nuchym wasągiem długim nadjechał.
Ujrzawszy gościa, kowal splunął, czapkę na oczy nasadził i udawał, że czegoś szuka pod miechem.
Tymczasem Nuchym wygramolił się z wasąga.
— Dzień dobry, dzień dobry, panie majster, — rzekł. — Od rana bierzecie się do roboty... widać musicie mieć dość do kucia?
— Komu dobry to dobry, a komu nie, to nie, — odpowiedział kowal niechętnie.
— Aj waj, pan Kusztycki już od samego rana taki zły! co to będzie na wieczór?
— Będzie, co Bóg da.
— Ma się rozumieć, że co Bóg da. Niech da! Ja Kusztyckiemu życzę!
— I ja Nuchymowi też życzę.... żeby was na drodze nieszczęście spotkało!
— Tfy! tfy! Co wy panie majster powiadacie! Wczoraj nie była Niedziela, a Kusztycki dziś taki jak po dużem przepiciu. Co Nuchym winien, że Kusztyckiego głowa boli? Niech ona naszych wrogów boli! Za co my mamy sobie kłócić? Słuchajcie-no, panie majster, pewnie wy jesteście taki zły, dlatego że wam się zdaje, że Nuchym Sitko przyjechał upominać się wam o tę małą bagatelkę, co mu jesteście winni?
— A no, prawda...
— Właśnie to jest cała nieprawda. Kusztycki mnie jeszcze nie zna, jaką ja mam delikatną naturę. Kusztycki nie wie jaki Nuchym jest! Takiego żydka w świecie szukać.
— Kto podobnego nie widział, żeby mu oczy....
— Aj waj! zaraz oczy! zaraz oczy! Niech Kusztycki
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/34
Ta strona została skorygowana.