da spokój, niech nie mówi tego co nie potrzeba. Słuchajcie-no, panie Kusztycki, — mówił dalej, pokazując ręką na wóz, — czy wy widzieli kiedy takie pogruchotane koło?
— No, koło... jak koło.
— Kto wam powiedział, że to koło? To cały gałgan jest. Jak ono się trzyma w kupie, to ja sam nie mogę zmiarkować... Ono potrzebuje waszej ręki.
— Oho!
— Potrzebuje, na moje sumienie. Wam panie Kusztycki taka reperacya nie zabawi nawet pół godzinki.
— Najmniej do południa.
— Zaraz do południa. Po co do południa? Niech się Kusztycki ruchnie, ja tymczasem pójdę do Mendlowego zięcia, zmówię pacierze, posiedzę sobie trochę, poczekam...
— Nie bałamućcie sobie czasu napróżno. Koło liche, ale do miasteczka dojdzie, a tam przecież kowali niebrak.
— Aj! co wy powiadacie, panie Kusztycki, gdzie u nas kowale są?
— Jakto gdzie? Jeden zaraz przy moście ma kuźnię, drugi za końskim targiem, trzeci....
— Albo to kowale!
— Przecież.
— Fe! panie Kusztycki, kto wam powiedział że to kowale — to żydy. Oni lubią brać drogo, a robią, fe! jak oni robią, to fuszery! Nie warci u Kusztyckiego przy miechu stać. No, no, nie bałamućcie, zreperujcie mi to głupie koło.
— Żelaza nie mam.
— Wy zawsze tak powiadacie. Nie ma żelaza... a to co jest? nie żelazo; możnaby dwa wozy okuć tem żelazem co w waszej kuźni jest.
— Węgli mi też brakuje.
— Czy chcecie żebym sam poszukał? Ja przecie wiem gdzie wy węgle trzymacie.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/35
Ta strona została skorygowana.