Gdy miał już odjeżdżać, Kusztycki zawołał:
— Nuchymie!
— Co wam trzeba? dajcie mi pokój... ja nie mam czasu.
— Czekajcie-no....
— Po co?
— Możebym się namyślił i zreperował wam to koło, tylko żebyście mnie po sądach nie włóczyli. Jak Bóg da doczekać jesieni, oddam... najrzetelniej, co do jednego grosza.
— Zkąd wy będziecie mogli oddać na jesieni?
— Z pola trochę zbiorę; mam parę wozów na górze, okuję i sprzedam na jarmarku.
— Może, to wszystko może, a mnie pieniędzy trzeba. Wy chcecie żebym ja wam robił grzeczność, a ja od was reperacyi głupiego koła nie mogę się doprosić.
— Toż powiadam że naprawię.
— Naprawicie?
— Ma się rozumieć, tylko nie dokuczajcie mi. Już kiedy ma być grzeczność, to za robotę nie policzę wam nic, ale za żelazo i węgiel musicie mi zwrócić.
— Aj waj, już Kusztycki kręci! a powiadają że tylko żydki kręcą. Ja nawet reperacyi darmo nie żądam, wódki wam kupię. Zresztą jak sobie chcecie....
Kusztycki już nic nie mówił. W jednej chwili zdjął koło z osi, tak, że Nuchym o mało się nie rozbił, wypadając z wasąga.
— Oj! co wy robicie? co wyrabiacie? małoście mnie nie zabili, na moje sumienie!
— No iść, — rzekł groźnie kowal, — nie będę przecie nad waszem kołem całego dnia bałamucił!
Pozbijał z koła żelaztwo, rzucił szuflę węgli na komin, i pochwyciwszy żyda za kołnierz pchnął ku miechowi.
— Co to? co to jest!? — wołał przestraszony, — co wy sobie myślicie?! to rozbój!
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/37
Ta strona została skorygowana.