Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/39

Ta strona została skorygowana.

ale nie do każdej osoby każdy honor pasuje. Jeden lubi tak, drugi tak...
— Dymać, dymać, nie gadać! — wołał kowal, zgarniając węgle mokrą szmatą uczepioną na kiju.
— Co chcecie, panie majster? Kazaliście dymać — to ja dymam, żeby nasze wrogi takie życie mieli! Teraz to wy każecie, żebym ja nie gadał! Oj! panie Kusztycki, może już będzie dość tego dymania, bo mnie w boku boli, ja całkiem zdrowie straciłem. Ja już od tego miecha mam ściskanie w sercu!
— Dymać!
— Fe! u was tylko: dymać! dymać! to cała mądrość wasza, dla czego ja na was nie krzyczę: płacić!
— Dość.
— No, Bogu dziękować... ja już pójdę, co ja tu mam robić w kuźni? po co ja mam tu stać? na co mi ten ambaras?
— Weźcie-no ten młot, co przy małem kowadle, — odezwał się Kusztycki.
— Ten wielki młot? na co? kto taki ciężar udźwignie?
— No — żywo! brać kiedy mówię, bo żelazo stygnie, a węgla darmo nie dają.
— Ja nie dam rady... Fe! panie majster, co pan dziś dokazuje?
— Brać, do milion kroć! — krzyknął kowal i ująwszy lewą ręką kleszcze, w których tkwił kawałek rozpalonego do czerwoności żelaza, prawą ujął młot, rzucił go w górę i zręcznie schwytał w powietrzu.
Nuchym cofnął się, sądząc że podrzucony młot na głowę mu spadnie.
— Dalej, jazda! — krzyknął Kusztycki, — bić równo, ja raz, Nuchym dwa; równo powiadam: raz! dwa!
Nuchym zaczął uderzać ciężkim młotem. Niezgrabnie mu to szło, ale kowal patrzył tak złowieszczo, a wyglądał