Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Wiadomo, że bezemnie we wsi trudnoby ludziom było żyć. Bydlę chore — do Kusztyckiego, koń zasłabnie do Kusztyckiego; a nieraz jak i na człowieka bieda jaka nastanie, jak na to mówiąc, czy zwichnięcie naciągnąć, czy bolący ząb wyrwać, to tylko jeden doktór na te rzeczy — Kusztycki!
— No, no, Kusztycki na wszystko doktór... a najbardziej na ten paskudny miech! pfe!
Kowal chciał coć odpowiedzieć, ale gromadka ludzi już przed kuźnią stanęła. Na czele jej był człowiek najbardziej zainteresowany wypadkiem, sam właściciel konia, gospodarz Pypeć Wincenty, co mieszkał w trzeciej chałupie od wjazdu.
— Walenty! — rzekł chłop przed samym progiem kuźni, Walenty ratujcie! Bydlę sprawiedliwe, ciekawe i do jadła jedyne. Pięćdziesiąt trzy ruble i złotych cztery dałem za onego na jarmarku, jak jeden grosz! Ratujcie Walenty, co chcecie zapłacę, wynagrodzę sprawiedliwie i rzetelnie, poczęstunek wam sprawię.
— A cóż temu koniowi? — zapytał Kusztycki.
— Kto go wie? Wieczór zdrów był całkiem i oto z nocy tak go porwało, że jeno się tarzał i stękał.
— Myśleliśmy że już zdechł na amen, — odezwał się Florek, Pypcia syn.
— Możeście go ochwacili?
— Czem? toć wczoraj tylko do południa robił — zaś od południa na pastwisku był... a potem we stajni.
— Wiecie wy co, Wincenty, — odezwał się Nuchym, — wielka szkoda że ten wasz koń nie jest krowa, albo wół....
— E, idźcie wy do psa z waszem gadaniem....
— Zawsze musicie paskudne słowo powiedzieć, a ja przecież wiem co gadać. Żeby wasz koń był krowa, jabym zaraz miał dla niego lekarstwo.
— Ciekawość?
— Kupiłbym go na mięso...