— Ot nie bajałby Nuchym po próżności! — rzekł Kusztycki, — już ja wiem co temu koniowi jest, krew się w nim wzburzyła, trzeba krew puścić.
— Sprawiedliwie Kusztycki mówią, — potwierdził Pypeć, — sprawiedliwie. Krew puścić, to mu zaraz ulży.
Kusztycki energicznie zabrał się do rzeczy, ścisnął koniowi szyję rzemieniem i ciął nożykiem w naprężoną żyłę. Krew buchnęła.
— O ci majster! — zawołał Florek, — jeno dźgnął i zaraz krew!
— Będzie zdrów, — rzekł kowal, ale jednocześnie jakby na zaprzeczenie tej prognozie, koń padł na ziemię i tarzać się zaczął z bólu.
— Moje ludzie, — rzekł Nuchym, — ja idę, ja nie chcę patrzyć na taki interes.
— A to idźcie z Bogiem.
— Słuchajcie-no Wincenty, ja bardzo życzę, żeby wasz koń był zdrowy jak koń, ale pamiętajcie, że jakby jego gorsza słabość spotkała... to ja jestem pierwszy kupiec na skórę. Nie macie się co bać, ja bardzo dobrze zapłacę. Teraz końska skóra jest warta tyle co nic, ale ja będę ryzykował! ja kupię, za gotówkę kupię, na moje sumienie!
— A żebyś ty sobie postronek kupił! — zawołał Pypeć, ale Nuchym już tego komplementu nie słyszał.
Pobiegł on co prędzej ku karczmie, żeby się pożywić i odpocząć po ciężkiej pracy przy miechu i młocie, przy której tyle delikatnego zdrowia stracił.
— Ratujcie, ratujcie, mój Kusztycki, jakoście dobry sąsiad i przyjaciel — ratujcie!
Koń stękał, tarzając się z bólu, kowal przyglądał mu się bacznie.
— Dajcie-no kto szydła... — rzekł, — albo czekać.... mam
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/42
Ta strona została skorygowana.