Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/43

Ta strona została skorygowana.

ja tu w kuźni szydło swoje; temu koniowi nic tylko mu myszy pod gardzielą przeszkadzają.
— Myszy?!
— A ma się wiedzieć — ale bajki to. Nie pierwszy raz z takiemi myszami mam do czynienia... Trzymajcie-no chłopcy konia, żeby nie wierzgał.
Kilku chłopów całym swoim ciężarem powaliło się na nieszczęsne zwierzę, Kusztycki zaś z wielką powagą przystąpił do operacyi, i ostrem szydłem przekłuł gruczoły na szyi konia.
— Widzi mi się, — rzekł ze smutkiem Wincenty, — że i to mu nie wiele pomoże... już chyba onego koniowinę psi zjedzą. Pięćdziesiąt trzy ruble i złotych cztery, jak lodu, dałem za niego, temu dwa lata na świętego Marcina — a wart więcej, sprawiedliwie powiadam wart więcej. Gatunkowe bydlę!
— Nie bójta się Wincenty, — pocieszał kowal, — choćby mu się niewiem co stało, niby waszemu koniowi, to już od „myszów“ będzie miał na zawsze spokój.
— Juści od „myszów“ to prawda — ale mnie się widzi że jego cała słabość to je w nim, we środku.
— Mnie powiedzieć!? Ja zaraz tylko na niego spojrzałem, tom obaczył że ma paskudnika na lewem oku. Nic nie pomoże, trzeba zdjąć.
Znowuż Kusztycki wykonał operacyę, wyciął koniowi tępym kozikiem błonkę z kąta lewego oka. Z bólu koń rzucać się zaczął jak szalony.
— A co! — zawołał z tryumfem kowal, — mówiłem że mu to zaraz ulży. Już ja, nie chwaląc się, znawca na takie rzeczy, pierwszej próby znawca.
— To prawda. Dopiero koń leżał jak martwy, a teraz oto wierzga i łbem trzęsie, że ani do niego przystąpić.
— To jeszcze nie koniec, moi ludzie! — zawołał kowal.