Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/49

Ta strona została skorygowana.

nego nieda, a Florek też doszczekuje. Powiada, co sobie ojciec myśli? mnie powiada żenić się czas, upatrzyłem sobie dziewuchę podług woli i upodobania.
— Już upatrzył?
— A toć upatrzył... z piekła rodem.
— No?
— Wiktę Zawodziankę.
— Ho! ho! Juści co prawda dziewka urodna, ale mnie się widzi, że coś o niej za dużo gadają.
— A gadają. Mnie się widzi, że ona buntuje Florka na mnie, według onego gruntu.
— Et, co tam będziecie słuchali. Powiedzieć: nie dam i już.
— Spokoju nie dają.
— Ha, to obiecywać, obiecywać, a zwłóczyć.
— I tegom ci ja próbował, ale już mnie teraz okrutnie przyparli. W sobotę chcą do regenta jechać. My, powiadają, ojcu zapiszemy utrzymanie do samej śmierci, i matce, dopóki, powiadają, będziecie żyli, damy wam het precz, wszystko, co jeno potrzeba do odzienia i do wiktu.
— I cóż wy na to?
— Ha! taki będę musiał przystać, co mam robić?
— Słuchajcie-no Wincenty, — rzekł kowal, — a macież wy choć trochę groszowiny zależałej?
— Juści, mieć — mam.
— A dużo?
— Zkąd zaś! może będzie jakie sto papierków, a może i nie.
— Tedy, jeżeli oddacie dzieciom grunt, to sobie papierki zaszyjcie dobrze w sukmanę, przydadzą się wam na dziecinnej łasce.
Chłop westchnął.