Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/53

Ta strona została skorygowana.

— Fe! fe! dajcie pokój. Co to, nie wolno sobie żartować?
— A nie wolno... bo z żartów, to czasem bywa świerzbienie ręki.
Nuchym odskoczył.
— Jaki pan Kusztycki jest gwałtownik! to ja jeszcze jak żyję nie widziałem. Sam ogień, a jak się odezwie, to mu z pod wąsów leci siarka i smoła. Pfe! na co taka prędkość? Macie swoją kwaterkę i pijcie. Ja idę po mój wóz.
— Wolna droga.
— Ja wiem... że wolna. Teraz każdemu wolna.
Rzekłszy to Nuchym wyszedł z karczmy, odwiązał szkapę uwiązaną u płota i poszedł po wóz.
Kusztycki z Pypciem raczyli się dalej. Niedługo też zaszumiało im w głowach, zaczęli się wynurzać nawzajem, opowiadać sobie o ciągłych kłopotach i dolegliwościach życia.
Pypeć opowiadał o dzieciach, które mu spokojności nie dają i rozdzielenia gruntu chcą koniecznie, Kusztycki zaś o żonie swojej.
— Dobra kobieta, — mówił, — i gospodyni i matka, ale jak się rozłości, to już sposobu na nią nie ma. Ani w prawo, ani w lewo... a już najbardziej o wódkę. Żebym kapeczkę tylko wypił, zaraz piekło. Całe szczęście że na mnie nie znać jak wypiję... bo głowę mocną mam.
Jakby na potwierdzenie tych słów zatoczył się nieborak aż do rowu.
— To wybój w drodze, — rzekł, — nie widziałem i potknąłem się niespodzianie, ale że nie znać to nie znać. Głowa grunt, nieprawda Wincenty?!
— Toć prawda; jeno najgorzej że teraz żydy taką wódkę mają, że w głowę nic nie idzie, jeno w język, a już najbar-