Na wzgórku po za wsią stał wiatrak. Zupełnie na osobności, w oddaleniu od wszelkich zabudowań wiejskich. Obok wiatraka domeczek był nieduży, czysty, bielony, z ogródkiem, — dalej trochę obórka, stodółka, jak zwyczajnie w maleńkiem gospodarstwie. Całe to obejście ogrodzone było mocnym, wysokim płotem i zaopatrzone bramą, w której zawsze wylegiwał opasły, kasztanowaty pies.
Dom i wiatrak należał do niejakiego Balcera, ma się rozumieć niemca, który przed laty kilkunastoma przywędrował do Biednowoli bardzo chudziutki i cienki i wydzierżawił stary, walący się wiatrak. Z czasem tak się jakoś szwabowi poszykowało, że grunt kupił, wiatrak nowy postawił, domostwo porządne zbudował i sam przytem spasł się okrutnie.
Powiadają ludzie, że każdy młynarz prędko się dorabia, ale mało który tak się dorobił rychło jak Balcer. Różnie to tłómaczono: jedni mówili że miał bardzo szerokie rękawy, drudzy że duże miarki brał... ale, co prawda to nie grzech, i wiatrak miał porządny, jakiego w okolicy nie znaleźć.
Sam Balcer go swoim przemysłem zbudował i całkiem zagraniczną modą urządził. Nie obracał się on do wiatru cały, jak zwyczajne wiatraki, ale śmigi miał osadzone w dachu okrągłym, który można było dowolnie w którąbądź stronę nakręcić.