zawsze coś takiego co się młyna tyczyło: to urządzenie chciał obejrzeć, to kaszy kupić, albo dowiedzieć się kiedy może żyto do mielenia przysłać...
Wtedy szwab prowadził gościa do młyna, wodził go po schodkach, wysoko aż do kosza, pokazywał mu pytel — i zawsze w końcu powiadał na pożegnanie:
— Gut, teraz pan jest taki bialy jak aniola....
Pan Damazy Boberkiewicz, sekretarz sądu gminnego, kuzyn daleki pani pisarzowej z kancelaryi wójta, zwany przez tęż panią pisarzową poufale Dyziem, zobaczył raz Balcerównę w kościele, zobaczył i zamyślił się bardzo. Wprawdzie pan Boberkiewicz miał wyższe aspiracye, ale w obec pogłosek o bogactwie Balcera, gotów był z aspiracyj tych zrezygnować. Zawsze gotowizna ma swoje powaby, zwłaszcza jeżeli jest jej dużo.
Panna, wprawdzie bez wielkiej edukacyi i młynarzówna — ale przecież mogłaby w wyższym świecie nabrać poloru. Z kapitałem możnaby wyjechać z okolicy, przenieść się do większego miasta — a tam, ktoby dochodził jak się zwała pani Boberkiewiczowa z domu!
Trzeba było zbliżyć się do Balcera — probować. Ostatecznie, kupić nie kupić, potargować można. Taką powodowany myślą, pan Boberkiewicz wybrał się pewnego dnia po południu do młyna.
Ustrojony był odświętnie w bronzową kurtkę aksamitną, kamizelkę w palmy i krawat jaskrawy. Na głowie miał kapelusik czarny, na nosie nieodstępne binokle.
Wychodząc, przejrzał się w lusterku i przyszedł do przekonania, że mógłby nietylko młynarzównie, ale hrabiance nawet głowę zawrócić.
Gdy skręcił na drożkę wiodącą do wiatraka, stary Balcer dostrzegłszy go, zeszedł na dół. Pan sekretarz szedł
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/57
Ta strona została skorygowana.