Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/58

Ta strona została skorygowana.

wprost do domku młynarskiego — w bramie opasły pies wyszczerzył zęby do niego.
Pan Boberkiewicz próbował poskromić go laseczką, ale to psa jeszcze bardziej rozdrażniło. Rzucił się na przybysza z całą zaciętością, tak że ten, nie widząc innego sposobu ratunku, wdrapał się na wysoki płot i usiadł na żerdzi jak na koniu.
Pies na łapy się wspinał, podskakiwał i szczekał. W takiem oblężeniu przesiedział pan Boberkiewicz z kwadrans, aż wreszcie Balcer przyszedł go poratować i odpędził psa, który warcząc i patrząc z podełba, położył się na swojem zwykłem miejscu przy bramie.
Młynarz do Boberkiewicza się zbliżył.
— Ho! ho! — zawołał, — różny kogut siedzial na moim plocie, aber taki ladny jeszcze nie!
— Ale bo też, żeby takiego psa trzymać....
— Psa? jo, psa potrzebna jest, żeby szczekała na zlodziej.
— Mój panie, przecież ja złodziej nie jestem.
— Ah, pfuj! kto to powiedzial? Pan sekretarz jest pan sekretarz.... Pewnie pan zablądzil, albo chcial drogę skrócić?
— Wcale nie — szedłem naumyślnie do pana.
— Taka honor! Hm...
— No tak; mieszkamy tak blizko, a nie znamy się dobrze.
— Ja spokojna czlowiek, spraw w sądzie nie prowawadzić....
— Nie o to idzie, kochany panie Balcer, sąd sądem, a znajomość znajomością.
— Oh!
— Przedewszystkiem muszę zejść z tego płota, bo, co prawda, nie bardzo tu wygodnie siedzieć.