Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/59

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc, pan sekretarz zeskoczył z płotu i rękę do Balcera wyciągnął.
— Nie bardzo piękne miałem przywitanie, — rzekł, — ale chętnie puszczam je w niepamięć....
— Ta pies byla niegrzeczna, ja przepraszam.
— Nic to, jak mnie pozna to nie będzie szczekał. Ja do pana przyszedłem z wizytą, panie Balcer...
— Ah, — rzekł niemiec, udając że nie rozumie, — pan chciala zobaczyć moja mlyn?
— Mogę i młyn zobaczyć.
— Bardzo, bardzo proszę... ile razy pan ma do mnie interes, ja zawsze we mlynie jestem.
— W powszedni dzień, zapewne — ale w święto?
— W święto do poludnia ja w kościele — po poludniu mnie nie ma — ja śpi.
— Więc kiedyż pana można widzieć?
— O! tu we mlynie cala tydzień. Proszę pana, bardzo proszę.
Pan sekretarz, rad nie rad, poszedł oglądać urządzenie młyna.
Naturalnie, udawał że go wszystko bardzo zajmuje i przyglądał się szczegółom, o których znaczeniu niemiec opowiadał bardzo szeroko. Podczas tego przeglądu elegancki pan sekretarz nie zauważył, że kilkakrotnie czeladnik Balcera otarł się o niego, podczas gdy się na ciasnych schodach mijali.
Zwiedzanie młyna trwało blizko godzinę, poczem stary Balcer z wielką uprzejmością gościa swego na drożkę wyprowadził.
— Bardzo proszę pan sekretarz, bardzo proszę, — mówił szwab, — ile razy zechce pan sekretarz obejrzeć moja mlyn, ja zawsze z największa chęć....
Boberkiewicz co innego miał na myśli.