Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/61

Ta strona została skorygowana.

mąż, za człowieka z pięknem imieniem, ze stanowiskiem, z majątkiem, a jeżeli nie z majątkiem, to przynajmniej z odpowiednią, panie dobrodzieju, posadą.
Niemiec, słuchając tej perory, głową kiwał.
— No — jo, — rzekł, — ona pójdzie za mąż; ja będzie dla niej szukać kawaler, aber jeszcze czas.
— Na co pan masz szukać daleko?.. znalazłby się może ktoś i bliżej... może nawet bardzo blizko... może bliżej niż pan sądzisz — znalazłby się ktoś, co proszę pana, nie zważając na nizkie pochodzenie panny....
— Ho! ho! — zawołał śmiejąc się Balcer, — tu nie może być żaden nizki pochodzenie.
— No, widzisz pan....
— Aber, glupstwo jest! male dziecko też wie, że wiatrak na górze stoi i ma wysoki polożenie, wyższy nad caly wieś.
— Zapewne, ale... panna Rozalia!
— Oh, pan sekretarz laskawa jest, Róźka jest prosty dziewucha.
— A nie możnaby złożyć wizyty pańskiej żonie i córce?
— O... dlaczego? ale moja żona jest w obora, a Róźka daje jeść wieprzom, oni nie są ubrany na taki wielki gala...
Widząc Boberkiewicz że się dziś pod dach niegościnnego niemca nie dostanie, postanowił cofnąć się ku domowi. Za wygraną wszelako nie dawał; nie dziś to jutro, nie jutro to pojutrze zacznie bywać i rozkocha w sobie młynareczkę.
Pod tym względem nie miał żadnej wątpliwości.
— No, szanowny panie Balcer, — rzekł, — do widzenia, ja idę już.
— O... moje uszanowanie pan sekretarz — jak pan będzie miala co do mielenia bardzo proszę!
— Przyjdę niedługo — tylko każ pan trzymać na łańcuchu tego psa...