Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— On wcale nie wychodzić za bramę.
— A jakby kto chciał tam wejść?
— To jest widzi pan sekretarz, znowu co innego. Ach! aber co ja widzę! Pan sekretarz jest caly bialy jak aniola. Pozwól pan, ja trochę będzie oczyścić pański garderoba.
To mówiąc niemiec zaczął oczyszczać zamączonym rękawem aksamitną marynarkę pana sekretarza i ubielił ją jeszcze gruntowniej.
— Do widzenia, do widzenia, kochany pan sekretarz, adieu....
— Do miłego widzenia, — bąknął przez zęby Boberkiewicz i ścieżką pomiędzy zbożem pospieszył ku wsi.
Droga tak mu wypadała, że musiał przechodzić tuż obok domu, w którym się mieściła kancelarya gminna. Na ganku siedziała pani pisarzowa, daleka kuzynka Boberkiewicza. Ubrana była w żółtą kretonową bluzę, w której pełne kształty tej damy wydawały się jeszcze bardziej obfite i imponujące.
Widząc Boberkiewicza, który usiłował przemknąć się niepostrzeżenie, zawołała na niego:
— Panie Dyonizy! panie Dyonizy! Dyziu!
Przystanął.
— Przepraszam, — rzekł, — najmocniej przepraszam kochaną kuzyneczkę, byłem tak zamyślony, że nie spostrzegłem, że kuzynka siedzi na ganku.
— Tak. Dyzio bywa od niejakiego czasu bardzo zamyślony. Tak... tak... Niegdyś, kiedy Dyzio był jeszcze w powiecie, zawsze mówił że w Biednowoli nie będzie się nudził — a teraz Dyzio bywa już zamyślony. Wiem ja wiem, stara przyjaźń się przykrzy, szukamy nowych....
— Ależ, droga kuzynko.
— Proszę, proszę tu bliżej, mam coś do powiedzenia.