Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/64

Ta strona została skorygowana.

głupi jak stołowe nogi, możnaby go sprzedać i te pieniądze co za niego przepić, a onby o niczem nie wiedział. Czyż nie prawda Dyziu?
— Zapewne, że prawda — ale do czego kuzynka zmierza?
— Do czego ja zmierzam? Do bardzo ważnych rzeczy... ale zobaczywszy Dyzia w takim stanie... jestem przerażona... i nie mogę zebrać myśli jak się należy...
— Co znowuż?
— Zapewne. Dyzio mnie jeszcze nie zna, Dyzio nie wie jakie ja mam rozstrojone nerwy, jak mnie każda rzecz, coby może kogo innego nic nie obeszła, zaniepokoi i przerazi.
— Wiem ja, że kochana kuzynka jest aniołem dobroci... wiem że....
— Ach Boże! co Dyzio wie? Dyzio nic nie wie.... ja tylko sama mogłabym powiedzieć coś o moich cierpieniach, ja jedna, słowo daję.
— Ale cóż kuzynka miała powiedzieć? Podobno byłem potrzebny do jakiejś ważnej narady. Jestem na rozkazy, słucham... i jeżeli tylko mogę być w czem pomocny...
— Ha! ha! jeżeli mogę w czem być pomocny! Zupełnie Dyzio tak przemawia jak protektor do protegowanej... górnym tonem — ale ja się na tem znam, znam bardzo dobrze...
— Nie rozumiem, co kuzynka powiada.
— Po co chodziłeś do młyna?
— Mówiłem przecież, a chociaż chciałem zrobić kuzynce niespodziankę, jednak....
— To nieprawda. Dyzio tam był z innym zamiarem.
— Ależ zapewniam...
— Nie wierzę, choćbyś mi tysiąc razy przysięgał, nie wierzę! Chciał Dyzio zabrać znajomość z młynarzem i jego córką, najordynaryjniejszą dziewczyną, jaka kiedykolwiek istniała pod słońcem.