Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/66

Ta strona została skorygowana.

— Nie... ale gdyby tak było...
— Miałbyś odwagę żenić się z nią?
— Jeżeliby mi się podobała. Przecież trudno, samemi ideałami żyć nie można... dziewczyna ładna, a z takim majątkiem jaki posiada można drwić sobie ze wszystkich ideałów jakie są — i jakie mogą być na świecie.
— Dyzio to mówi na seryo?
— Najzupełniej.
— I Dyzio twierdzi, że miałby odwagę ożenić się z tatą prostą dziewczyną, córką młynarza z Biednowoli?
— Dla czegóżby nie?
— No, to pozwól pan sobie powiedzieć, że ja.... że ja.... nie przeżyłabym tego.
— A to z jakiego powodu?
— Z powodu, że Dyzio jest moim kuzynem.
— Cóż to znaczy! zresztą, jeżeli mam prawdę powiedzieć, to nasze kuzynostwo nie jest znów tak blizkie. Gdybyśmy się byli nieco wcześniej poznali, mogłaby kuzynka zostać moją żoną...
— Czy blizkie, czy dalekie kuzynowstwo to wszystko jedno. Ostatecznie nawet wróble na dachu wiedzą, że jesteśmy powinowaci. I tak w mojem biednem życiu jest sama dekadencya...
— Cóż znowu?
— Wyszłam zamąż, jak Dyziowi wiadomo, bardzo źle, prawdę mówiąc zrobiłam mezalians... ale niespodziewałam się że z biegiem czasu będzie jeszcze gorzej. Mąż mój, gamajda zawsze był, jest i będzie, ale w chwili gdy oddawałam mu rękę, miał przynajmniej jakie takie stanowisko. Kancelistą był przecie, w powiatowem mieście mieszkał! Sądziłam że się wyrobi, że będzie awansował. Ślicznie awansował! żeby nie moje starania, to nie miałby dziś nawet kawałka chleba. Ostatecznie, udało mi się wyrobić mu to pisarstwo. Siedzimy