Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/73

Ta strona została skorygowana.

Piotr leżał wyciągnięty na trawie; jedną rękę pod głowę podłożył, drugą na piersiach trzymał — oddychał ciężko.
— Dziadziu! dziadziu! — wołał Jasiek, tarmosząc starego za ramię, — dziadziu wstawajcie no, wóz jest, zawieziemy was do chałupy.
— Pietrze, co wam to, Pietrze? — pytał Stępor. — Dźwignijcie się, fura jest.
— Bóg zapłać, — odrzekł Piotr słabym głosem, — Bóg wam zapłać. Cości mi się przytrafiło, nie wiem... zasłabłem na urząd, ale teraz lżej mi krzynkę.
— Probujcie się podnieść.
Z trudnością, przy pomocy Stępora i Jaśka, wgramolił się starowina na wóz. Kiedy go przywieźli przed dom, wybiegła Janowa i Magda ze swojej chałupy zaraz nadeszła, a pomartwili się wszyscy, bo każdy Piotra lubił, za jego spokojność i uczynność dla drugich.
Posadzili go na ławie.
— Ja zaraz, — rzekła Magda, — po Pypciową skoczę, ona znająca kobieta na każdą słabość, to was poratuje.
— Możeby do Kusztyckiego, — odezwał się Stępor, — niechby krew puścił... on też znawca.
— A toć w Biednowoli doktorów nie brak. Joela brat Mośko, ten co we wojsku na felczera się uczył, bańki okrutnie stawia. Jak stary Skrzypek zaniemógł, to mu postawił coś z kopę, aż chłopu krzyż zczerniał jak święta ziemia.
— Gadaj tam, — odezwał się Stępor, — toć zaraz potem Skrzypek pomarł.
— Pomarł, bo miał pomrzeć — a bańki dobre są.
— Jak myślicie Pietrze, względem Kusztyckiego?
— Nie, nie trzeba mi nikogo. Dajcie mi trochę mleka, jeśli macie.
— O la Boga! jeszczeby dla was mleka nie było!
— Mnie już lżej, tylko że siły żadnej nie mam, ale