Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/75

Ta strona została skorygowana.

na wchodzie zaczyna się coś bielić, złocić, różowić, a potem już jasność wielka idzie, przedsłoneczna, wschodowa.
Wstają ludzie w chacie i Piotr się też przebudził.
— A co to? a jakże wam? — pytają.
— Lepiej, Bogu dzięki, — odpowiada stary, ale do roboty nie pójdę, bom mdły, siły niemam...
— Nie chodźcie dziadziu, ja was popilnuję, — powiada Jasiek, — może każecie jakich ziół nagotować?
— A no, skoro lepiej to i lepiej, powiadają, to Bogu dziękować — i każde zaraz idzie do swojej roboty, bo czas drogi. Pogoda jest bo jest, ale kto zaręczy za jutro? Zabrali się wszyscy całym domem na łąki, tylko gospodyni sama została żeby jeść ugotować...
Piotr podpierając się kijem, przed dom wyszedł — Jasiek za nim.
— Jasiu, — odezwał się starowina.
— Co chcecie?
— A no, chciałbym ja ci coś powiedzieć. Wczoraj mnie tak nagle słabość oto dotknęła, że myślałem że już koniec mój nastał.
— Przecież wam ulżyło.
— Juści tak. Ulżyło raz, a może drugi raz nie ulży. Duży już jesteś chłopak mój Jasiu, a choć cię ludzie we wsi głupim nazywają, przecie ja wiem, że ty rozum swój masz. Prawda? masz rozum? jakże ci się widzi?
— Mnie się dziadziu widzi że mam, ale skoro ludzie powiadają że nie — to może i nie.
— Niezawszeć to prawda co ludzie powiadają.
— Nie?
— O nie zawsze! Otóż umiesz troszkę czytać, troszkę pisać, nie jesteś Bogu dziękować kaleka i nie wałkoń... to też myślę, że na świecie nie zginiesz. Ale żem ja już, widzisz,