— Ha, obaczymy. Jutro pójdziem do organisty... a teraz skoczno na górę, tam przy ziołach moich węzełek jest, nieduży, niby takie zawinięcie....
— Wiem dziadziu.
— Idź-że i przynieś tu.
Chłopak po chwili powrócił i złożył zawiniątko na kolanach Piotra.
— Wiesz-że ty Jasiu, co w tem jest? — spytał stary.
— Nie wiem.
— To całe dziedzictwo twoje; jakom je wziął, tak oddaję.
— Moje? a zkądby ono moje miało być?
— Po matce twojej zostało. Pieniędzy było trochę, tom dał na mszę za jej duszę, gałganki jakieści jak były tak są — ale ci one na nic, lepiej je oddać Magdzinemu dziecku.
— Oddam, dziadziu, tylko Magda z łąki powróci.
— Oddaj, oddaj, tobie po tem nic, a Magdzie błogo będzie, jako że o jej dziecięciu pamiętasz. Ona też zawsze dla ciebie dobra była...
— Oj że dobra, to dobra; czasem dała mi co prawda po łbie, ażem jasności obaczył — ale krzywdy nigdy od niej nie miałem.
— Tedy, moj Jasiu, — mówił dalej Piotr, — z całego twojego dziedzictwa pozostała jeno ta oto książka nabożna. Piękny statek i oprawny też galanto, ze złotem wyciśnięciem, a we środku obrazki są. Zabierz-że sobie tę książkę, żebyś się miał na czem pomodlić jak w kościele będziesz — a szanuj, a nie zgub, nie utrać, boć to po twojej matce pamiątka. Oto tak, moje dziecko. Zresztą o nic się nie bój. Odziewadło ci siakie takie sprawię, żebyś między narodem, przy kościele będący, grzesznem ciałem nie świecił, żeby ludzie tobą nie pomiatali.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/78
Ta strona została skorygowana.