Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/90

Ta strona została skorygowana.

— No, to ja wam radzę, lećcie duchem na drogę i szukajcie.
— A siła Mendel da znaleźnego?
— Ja nic; jeno wy sami będziecie mieli zysk, jak sobie tę zgubioną klepkę w swoją głowę wsadzicie... będziecie mieli choć jednę.
— Ale, co tam, — odezwał się Ignac, — widać że Mendlowi bardzo klepek potrzeba, skoro chce kupować takie lasy, co ich na świecie nie ma.
Mendel ramionami wzruszył.
— Moje kochane ludzie, — rzekł, — ja was bardzo żałuję... że nic nie wiecie o tem co macie, i co możecie sprzedać. Ja was się pytam po dobremu. Słuchajcie-no Wincenty, wy przecie biednowolski gospodarz, sprzedacie mi wasz las?
— Nie mam, nie mam, mój Mendlu, lasu nigdy nie miałem, a co było trochę grunciku, tom podzielił pomiędzy dzieci i teraz jestem sobie leciuchny...
— Ny, ny. Kiedyście tak zrobili, to ja nie mam z wami co gadać. Wasze dzieci mnie las sprzedadzą.
— Zwaryował żyd na czysto!
— Pfe! niech się to słowo na naszych wrogów obróci.
— Tedy gdzież on las?
Mendel do okna się zbliżył.
— Patrzcie, — mówił, wskazując palcem w stronę lasu — patrzcie-no i powiedzcie sami, czy to nie jest las?
— A toć jest, ale nie nasz, tylko dworski.
— Oj waj... gdzie wy macie głowy? gdzie wasze głowy są! Toć wczoraj Wincentego gospodarstwo było Wincentego — a dziś czyje ono jest?
— No — wiadomo, dziś jest dzieci.
— Dziś dzieci! ha?! nikt się temu nie dziwuje?
— Cóż za dziwota?
— Ny — tak samo las. Dziś on nie wasz, jutro może