my, bo Mendel jakiś las chce od was kupić i naumyślnie po to przyjechał! — a ludzie zaciekawieni, co za las do sprzedania mieć mogą, biegli do karczmy jak na odpust.
Nietylko chłopi gospodarze, ale nawet kobiety, dzieci co starsze, wyruszyły z chałup, gdyż wszystkich zdejmowała ciekawość i chęć dowiedzenia się prawdy o owym lesie, którego nikt jako żywo nie widział, a który przecież Mendel już targuje.
W opinii biednowolskich gospodarzy, Mendel był żyd mądry — i wierzono w to, że napróżno, na wiatr słów tracić nie ma zwyczaju. Skoro więc Mendel o lesie opowiada, to musi prawda w tem być.
Nie ubiegło pół godziny, a karczma była już jak nabita. Cała niemal ludność wiejska zeszła się aby usłyszyć nowinę.
— No, niechże Mendel gada, — odezwał się Gwizdał Józef, sołtys, — nie wieleć ja o las stoję, bo ja swój grunt mam, pieniądze mam, gospodarstwo mam — ale dla ciekawości...
Mendel głos zabrał.
— Moje kochane ludzie, — rzekł, — mieliście pastwisko, dostaliście za nie po cztery morgi... nieprawda?
— Juści tak.
— Macie jeszcze kawałek serwitut na Biedrzeńskim lesie, możecie dziś choćby zrobić zgodę i dostanie każdy gospodarz fajn po dwa morgi lasu, z tego co za mostem.
— O!
— Piękny las, na moje sumienie!
— Nie bardzo, — odezwał się sołtys, — sama prawie tylko brzezina.
— Aj, co wy gadacie? co wy gadacie? po waszemu brzezina to nie drzewo?
— Drzewo drzewu nie równe.
Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/92
Ta strona została skorygowana.