Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/93

Ta strona została skorygowana.

— Ny — chłop chłopu też nie równy, a przecie czy taki czy owaki zawsze chłop.
— Co tu równać!
— Ja też nie równam, ja powiadam tylko tak sobie, dla przykładu. Zresztą co wam do tego czy to brzezina, czy, sośnina, ja drzewo kupuję, dam wam zarobek przy wycięciu przy zwózce, będziecie mieli wódki ile zechcecie — a grunt zostanie przy was. Dwa morgi nowiny, to nie bagatela jest.
— Kiedy on las stoi na mokrem, het na nizinie.
— Juści prawda, — odezwał się Wincenty, nawet mnie się widzi, że tam kiedyś bagno było.
— Może i było, — rzekł Mendel, — albo ja wiem — może było, ale co z tego? Póki tam stoją drzewa, póki cień jest, to i wilgoć jest, a jak drzewa nie będzie, jak słońce przygrzeje, to i największy wilgoć ucieknie i będzie takie pole, co sam cymes, choćby cebulę sadzić.
— Może i prawda.
— Może? co to jest może? Skoro ja powiadam że prawda — to prawda. Ja dla was zawsze byłem życzliwy, ja wam radzę, ja wam każę, żeby wy ten interes zrobili.
— Ja nie chcę, — odezwał się pijany już Pypeć.
— Nie chcecie?. — rzekł Mendel, — ny, ny, ja się bardzo martwię waszem niechceniem, ja już płaczę!
— Nie chcę i tylo! — powtórzył chłop, uderzając pięścią w stół.
Florek do Pypcia przystąpił.
— A ociec, — rzekł, — jakie mają prawo do naszego lasu? co ojcu chcieć albo nie chcieć? skoro ja zechcę, Ignac i Nastka z Michałem, to sprzedamy, jako jesteśmy gospodarze, a ojcu po tego zasie.
— Tobie zasie!
— Ojcu zasie, bo grunt nie ojcowy tylko nasz. Mamy