Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/99

Ta strona została skorygowana.



Już się ludzie mocno koło żniw krzątali, już nawet prawie wszystko żyto było zżęte i na inne zboża przychodziła kolej; po całych dniach rwetes był wielki — ale też za to z wieczora, jak się już słońce dobrze za las schowało, a baby kolacyę zdążyły ugotować, zaraz każdy, czy duży, czy mały, aby tylko podjadłszy nieco — kładł się spać i spał jak zabity.
Choćby psy niewiem jak szczekały, nie obudził się nikt, bo po spracowaniu sen bywa twardy.
To też zapadła w sen cała Biednowola, w żadnem oknie światełka, z żadnego komina dymu, nawet i Joel w karczmie nie świecił, bo nie było dla kogo, a na przejezdnych widać nie wiele rachował.
Księżyc po niebie płynął powoli, spokojnie, rosa się szkliła na trawach. Tu i owdzie pies szczeknął, drugi mu się odezwał i znów cicho — spokojnie... jak w nocy.
Na wzgórzu, wiatrak Balcera śmigami machał, widać że sobie niemiec roboty na całą noc założył...
Koło balcerowego domostwa w ogródku było jak w lesie, tak się ślicznie konopie rozrosły, taka fasola na tyczkach, takie słoneczniki wielkie, taka kukurydza na podziw!
Snać dobra gospodyni koło tego ogródka chodziła wielkie sobie z niego zyski obiecywała, takie wszystko było