— Nie w tem rzecz, pani kochanieńka, nie w tem rzecz. Nie rozumiemy się; pomódz a pomódz to dyferencya duża, a i nasz Karolek poświęcenia nie żąda. To z sercem człowiek, on jałmużny nie przyjmie.
— Jałmużny? spytała z wyrzutem.
— Paniusiu kochanieńka, nie płacz, nie krwaw że sobie serca... pogadajmy oto spokojnie jak przyjaciele, jeżeli ten zaszczytny tytuł przyznasz mi pani...
W odpowiedzi na to pani Karolowa rękę staremu podała.
Uścisnął ją serdecznie, a przysunąwszy krzesło swe bliżej, mówił głosem zniżonym:
— Widzi pani kochana, my wszyscy sercem grzeszyli, a nagrzeszyli tak dużo, że ledwie rozum długich lat te grzechy odkupi! Tak nas wychowano, tak myśmy nasze dzieci chowali! a przez to było źle i jest, pani kochanieńka, źle, bardzo źle jest z nami...
Nie odpowiadała pani, żmujdzin zaś rzecz swą dalej prowadził:
— I wychowanie nasze jakież było? Niby to każdy umiał coś, tu chwytnął, tam połapał, a w gruncie rzeczy nic nie było, bo nie było podstawy żadnej. Ot, w salonie, w towarzystwie, z ładnemi paniami takoż gadać to się umiało, no — i jak przyszło poświęcić się, to już się poświęcało bez granic! — ale trzeźwości, rozumu pani kochanieńka, nie było — i w tem nieszczęście, w tem
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/100
Ta strona została skorygowana.