Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

modliwszy się gorąco, w ubraniu rzuciła się na łóżko.
Dyrdejko jednak spać nie poszedł. Przed drzwiami oficynki czekał na niego stary Marcin, który miał mu do powiedzenia tak dużo. Ile kóp zwieziono, ile jest żyta w stertach, ile stogów na łące, ile jeszcze do zżęcia zostało, co tam przy budowlach brakuje?
Wszystko recytował stary, a Dyrdejko słuchał, głową kiwał, wąsa siwego pokręcał.
I o kłopotach różnych też Marcin zdawał relacyę. To wójt w same żniwa o jakieś zaległe stójki pretendował... to Wojtek szkodę w łąkach zrobił, to znowu srokaty koń zakulał, jeden wół do świeżej koniczyny się dorwał i odratowano go ledwie. Było, było kłopotów różnych co niemiara!
Uważnie słuchał Dyrdejko, jedno chwalił, drugie ganił, ale ostatecznie Marcinowi podziękował i rękę mu uścisnął, a potem walizkę podróżną otworzył, jakiś przedmiot w papier owinięty z niej wydobył i wręczył staremu, mówiąc:
— To ci, mój Marcinie, dziedzic przysyła, na pamiątkę, za twoje dobre serce i życzliwość.
Chłop papier rozwinął powoli. Była w nim ładna tabakierka, napełniona wonną francuzką tabaką.
— O Bóg zapłać paniskowi kochanemu — rzekł Marcin — że o mnie starym pamięta jesce, choć i między miemcami za morzem; ale na co se