Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

się jeszcze szczęście uśmiechnie — i dla niej powróci wiosna życia, którą niezwykłe mrozy zwarzyły przedwcześnie...
Wszak bywa tak czasem i w naturze; zdarza się że jabłonka na jesień obsypuje się kwiatem, że fiołki powtórnie kwitną...
Krótkotrwałe to kwiatki, co prawda, lecz kto same ciernie miał w życiu, temu i ów jesienny, przez kaprys przyrody rzucony kwiateczek, skarbem wydawać się musi.
Listy częste, coraz częstsze bywały i nadzieja rosła — a stary, wierny jak zawsze Dyrdejko, z niecierpliwością ziszczenia się tej nadziei wyglądał.
Oczekiwał, wyglądał. Czuł, że mu lata już ciężą, sił braknie, że jakaś niewidzialna dłoń żelazna schyla mu głowę ku ziemi. Często w zadumę wpadał i dziwna, niewytłómaczona ogarniała go tęsknota.
Wprawdzie najbliższych swoich przeżył; — wszyscy, których kochał niegdyś, pomarli, a nawet piękna ongi, modrooka, rozmarzona Jadzieńka, co później zapomniała o nim i za Kiełpsza poszła, także opuściła już ten padoł płaczu i niedoli, i legła na wiejskim cmentarzu na Żmujdzi... Sam jeden został starowina, sam tylko, wiec nie miał się spieszyć do kogo. Tu raczej, w Zarzeczu, mogło go coś wiązać do ludzi, bo tu znalazł serca przychylne, szacunek sobie zaskarbił i miłość; — ale pomimo że go najserdeczniejszą otaczano tro-