Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

potrzebował, snu więcej — a zdarzało się czasem, że na krześle usiadłszy, głowę schylił na piersi i drzemał. Sił brakło...
Gęste włosy zbielały mu całkiem, jak mleko, twarz pokryła się licznemi zmarszczkami. Uśmiech rzadko się na tej twarzy pojawiał, ale za to, gdy w marzeniach starowina utonął, gdy obrazy minionych czasów przywoływał na pamięć, to do oczu napływały mu łzy i dużemi kroplami spływały po twarzy.
W ciężkich godzinach doli twardej, w smutnych chwilach życia nie płakał nigdy Dyrdejko, mężnie każdą przeciwność i każdy ciężar znosił, a teraz, z lada powodu rozrzewniał się jak dziecko...
Czyż każdy człowiek musi wszystkie łzy swoje wypłakać?
Z upadkiem sił i zdrowia wymykał się także i zarząd gospodarstwem z rąk Dyrdejki. Pani Karolowa, która była ciągłym świadkiem pracy żmujdzina i zrozumiała doskonale jego system, teraz, nieznacznie, stopniowo, sama obejmowała rządy, a czyniła to z wysoką i szlachetną delikatnością, ze staraniem szczególnem, aby nie dać poznać żmujdzinowi, że już stary i słaby, że steru w drżących rękach utrzymać nie może.
Nominalnie wszystkim zarządzał Dyrdejko, w każdej kwestyi zasięgano jego rady, a klucze od spichrza, ten rodzaj rządcowskiej buławy, Marcin co wieczór regularnie do stancyjki pana Fulgen-