dziewczęcia błądzi ciągle uśmiech wesoły a w dużych oczach świecą iskry życia.
Dziecko na piękną pannę wyrosło. Co święto w skromnym wiejskim kościołku nie jedno spojrzenie zwraca się ku niej, spojrzenie, pod wpływem którego dzieweczka spuszcza powieki, a wówczas długie, jedwabiste jej rzęsy rysują się wyraźnie na tle białej, zarumienionej lekko twarzyczki.
Dotychczas jednak serce dziewczęcia uderza spokojnie i równo. Dumki jej płyną cicho, jak kryształowy strumień wśród łąki. Dziewczyna kocha serdecznie matkę, ojca, do którego tęskni, Janka, Władzię i starego przyjaciala Dyrdejkę; zresztą serce jej jest wolne zupełnie, uśpione jak dziecię na kwiatach...
Helenka już pół roku w domu przebywa. Pomaga matce w zatrudnieniach domowych, pielęgnuje starca, który coraz więcej potrzebuje opieki. Pani Karolowa marzy, że gdy mąż powróci, to dom wówczas otworzą, przyjmować zaczną i może znajdzie się ktoś, dla którego serce dziewczęcia żywszem tętnem uderzy.
Kochająca matka może już upatrzyła kogoś, może snuje jakieś bliżej określone plany, ale te na później, na później odkłada i myśleć o nich nie lubi, bo ciężko będzie matce rozstać się z ukochaną pieszczotką swoją.
Tak dobrze jej z córką — takby ją długo przy sobie mieć chciała...
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/120
Ta strona została skorygowana.