nogami, pomknęły szybko o tyle, o ile na to wiatr straszny pozwalał.
Marcin wzdychał ciężko i pacierz półgłosem odmawiał, fornal od czasu do czasu na konie krzyknął, a czerwone światełko coraz się bliżej a bliżej przysuwało.
Gdy stary Gajda z fornalem, wśród zamieci i wichru, przebijali się przez zaspy śnieżne, dążąc ku Kościelnej, w Zarzeczu na folwarku i we dworze ruch się zrobił; we wszystkich prawie okienkach zajaśniało światło.
Uśpionych zaalarmowała Magda, która lękając się być blizko konającego, pobiegła zaraz do kuchni i pobudziła służbę.
Na krzyk że »rządca« umiera, zerwali się wszyscy na nogi.
Pani Karolowa z Helenką, ubrawszy się naprędce, wnet do oficyny pospieszyły.
Dyrdejko nieprzytomny prawie, z oczami na w pół przymkniętemi leżał. Pochyliła się nad nim Helenka i mówić do niego zaczęła.
Chory oczy otworzył i uśmiechnął się do niej. Podali mu łyżkę wina starego. Widocznie orzeźwiło go ono, gdyż rękę do pani Karolowej wyciągnął i cichym głosem przemówił:
— Dzień to już, czy noc jeszcze?
— Noc, noc — odparła — widocznie było jakieś osłabienie chwilowe, dzień nadejdzie, z nim polepszenie i ulga.
— A czy Marcin pojechał? — spytał żmujdzin.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/124
Ta strona została skorygowana.