nawet, że brzydko jest zrywać z trądycyą — i z pewną, nawet subtelną dyalektyką dowodził, że Pan Bóg już tak świat urządził, żeby szlachcic bez żyda istnieć nie mógł.
Pani Karolowa bardzo grzecznie Jankla przyjmowała, prosiła siedzieć, częstowała herbatą, pytała o nowości — ale co do interesu oświadczyła stanowczo, że musi się trzymać systemu rządcy — i że, aż do przyjazdu męża najmniejszej zmiany nie zrobi.
Delikatny rozum Jankla i dowodzenia jego pełne godności nie odniosły żadnego skutku — i z tego to powodu przyjazd pana Karola był dla miasteczka interesującą nowiną; z tej przyczyny żydziak, który Janklowi ją przyniósł, dostał tak wspaniałe, jak na te ciężkie czasy, honoraryum.
Janklowi wieść niespodziana program całego dnia zmieniła. Zamiast iść, jak zwykle, na rynek, powrócił do domu i do drogi wybierać się zaczął. Jednocześnie też zalecił swemu stangretowi, aby przygotował bryczkę, co nie należało do łatwych zadań, gdyż, przed każdym wyjazdem, kowal i rymarz musieli coś w tym pięknym ekwipażu reperować.
Dawniej, gdy Jankiel jeszcze w Zarzeczu mieszkał, jeździł zazwyczaj biedką, którą ciągnął znany nam już bucefał, ślepy kasztanek, ów waryat, co raz o mało swego chlebodawcy życia nie pozbawił.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/137
Ta strona została skorygowana.