Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

Ileż wspomnień łączyło się z tym ogrodem! Cienisty, chłodny szpaler lipowy, słyszał niegdyś ciche szepty miłosne dwojga młodych, szczęśliwych, kochających się istot... tu także rozlegał się dźwięczny śmiech dziatek, a później to wszystko ucichło, ucichło na długo, i tylko westchnieniom osamotnionej, wtórował szmer liści, przez wiatr trącanych...
Dziś, po latach smutnych, a więc długich podwójnie, lipy znowu mają usłyszeć szept cichy, niedomówione wyrazy, które pocałunek w połowie przerywa... Usiedli na ławce, on białą rękę jej pieści, ona głowę na jego ramieniu wsparła i upojona radością, szczęśliwa, wsłuchuje się w dźwięk jego wyrazów, w których brzmi miłość i wdzięczność. Czyż nie należy jej się to słusznie za wytrwałość, za pracę, za staranne wychowanie dzieci? Więc też dziękuje jej słowem, spojrzeniem, uściśnieniem dłoni, dziękuje i nie widzi, że słońce ku zachodowi się schyla, że wielka jego tarcza już się obsunęła tak nizko, że z ciekawością w szpaler zagląda i po pod sklepienie zielone lip rzuca ogromny snop promieni czerwonawo-złotych.
W szczęściu tak szybko upływają chwile, jakby je czas skrzydłami obdarzył.
Jeszcze jeden uścisk i jeszcze jeden i jeszcze... po ostatnim następuje ostatni, a potem cały szereg pierwszych znowu.
Ręka szuka ukochanej dłoni do uścisku, pierś szybciej faluje, a w źrenicach drga promień miłości.