Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

— Więc cóż miał zrobić?
— Żeby się nas trzymał... My chcieli jemu dać pieniądzów, my jemu już dawali. Un nie chciał! un wolał tyle gruntu zmarnować! Un młyn popsuł, un propinacyjów popsuł, un pacht popsuł! a grzeczny, bardzo grzeczny buł! każdego żydka mówiał »panie«. Jak un gadał! jak gadał! un gadał jak z miodem — ale do intereresu to buł jak z pieprzem. Kto co od niego zjadł, to miał bardzo gorźko w giębie. Zborzie to un chciał na warsiawskie cenę psiedawać! Czy wielmożny pan słuchał kiedy takie hece?
— Widzisz, panie Janklu, bieda rozumu uczy, rachować trzeba, kto tyle już przeszedł...
— Co psieszedł, psieszedł, wielgie rźeczy! i my psiechodzowali, a dla tego takie zidy jesteśmy jak dawno... przez żadne dyferencye.
— Przechodziliście także?
— Oj oj! wielmożny panie — i jak jeszcze!
— I pan, panie Janklu? co prawda, nie pamiętam żebym co słyszał o tem.
— Pan nie słuchał, bo pan sobie pojechał; ale ja pana co powiem: że nawet ten psiechodzodzowany trzewik, co już tak psiechodzowany, że sze z niego tylko same dziurów ostało, jeszcze tego nie psiechodził, co ja psiechodziułem!
— Nie może być?!
— Tak jest, nawet, proszę wielmożnego pana, nie tak ja sam psiechodziłem, jak uno po mnie