chodziło, jak dziś sobie psipomnę, to jeszcze mi idzie... mróz na pleców!
— No proszę, ale powiedz mi, panie Janklu, kiedy to było? jak? bo o ile wiem, siedziałeś przecie spokojnie w Zarzeczu.
Na ustach pani Karolowej pojawił się uśmiech przelotny.
— Co o tem wspominać?! proszę wielmożnego pana, to buło pfe! to grubiaństwo buło, rozbójstwo!
— Ależ przecie... zaciekawiony jestem bardzo.
— Ny, to ja pana powiem: to buło czas bardzo paskudne... nikt nie mógł zmiarkować na wieczór, jaki się jemu rano może psipadek zrobić.
— Tak, to prawda, to prawda...
— Nawet ja pana powiem, co moja ziona miała takie dżywne ciucie od Pana Boga; ja pamiętam co w tego dnia, to w piątek buło, una mówiała do mnie, coby ja nie jechał do miasto. Una proszyła mnie, nawet z psieproszeniem honoru wielmożnego państwa, głaszczyła mnie za brodę i mówiała: słuchaj ty, moje Jankiel, nie jedź ty mój kichaneczku do miasta, bo mnie sze zdaje, co tam sze czebie cósz złego psitrafi.
— I pan nie posłuchałeś tej rady?
— Cósz ja miałem słuchać, kiedy mnie tam trzeba buło odebrać od Fiszla pieniądzów?
— No, ale to do historyi przejść pańskich nie prowadzi.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/148
Ta strona została skorygowana.