Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

wnika, to un naprawdę trochę kiepskie buł. Jak un wziął jeno w zęby kawałek, tak zaczął pluć i bardzo hałas wielgi zrobiuł! Sprowadzili tego sołdata co za piekarzia jest, przyniesili mąkę, przyniesili mojego żyta. Zrobiało się wielgiego giewałtu, a ten pułkownik to tak krzyczał, tak krzyczał, co aż wsistkie sołdaty frybre trzęsiuło! Jak un sze już wysapiuł, wydychał od tej złoszczy, tak powiedział do sołdatów, coby jemu pristawili podrajczika — w mig! Uni polecieli, tymciasem Fiszla nie buło, bo pojechał za zborziem, a ja akurat psijechałem w te chwile do miasto. Tak Fiszlowa powiada — ny, na co wam Fiszla? jest Jankiel — un także podrajczik. Ja nie chciałem iść, ale jak mnie trzy dragony złapili za kołnierź, to leciałem jak ptak.
— Spodziewam się.
— Ny, a co wielmożny pan miszli? czy ja miałem bić się z nimi?! przecie taki dragon to jest chłop, grubijan, może człowiekowi, broń Boże, rękę złomić! Więc tymciasem uni psiprowadzili mnie do pułkownika...
— Pewnie dobrze nakrzyczał na pana, panie Janklu?
— Niech Bóg zabroni! Un sobie już całkiem wysapiuł, już nie miał żadnej złoszczy. Pił sobie harbatę. Ja jemu pokłoniłem się grzecznie, delikatnie... un kiwnął z głowem i powiada: — a jak się macie podrajczik? wy porządny kupiec, wy ładnego zborzia psistawili. To ja się znowu kłaniałem do niego i gadałem, co w każde chwyle mogę z wiel-