Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

— Ja wam powiem, co nie ma gorsze głupie bidło jak człowiek, co sam ze swojej garści szczęście wypicha.
Żachnął się chłop.
— Ej! cichaj ty cyganie! bo jak cię zamaluje, to ci się sądny dzień przyśni.
— Co wy zrobicie zabójstwo? co to jest! gewałt! ja was do sądu zaskarżę!
— A to skarz, bestyjo — mruknął ponuro chłop i już chciał odejść, ale żyd za rękaw go chwycił.
— Za co my sobie mamy gniewać? my zawsze przyjaciele byli. Mój Marcinie, panie Marcinie! panie gospodarżiu! od takie porządne i godne osobe to nie żal nawet paskudne słowo usłyszeć. Ja wam sprawiedliwie powiadam, co całe Zarzecze może nasze być!
— A oni? rzekł cicho chłop.
— Jakie uni? gdzie jest uni? ich już wcale nie ma! Czekajta, ja wam porachuję wnet na piśmie. Siła ich było wszystkich? całe paradę sześć — no, patrzcie, ja tu piszę na ścianie sześć kresek. Raz, dwa... sześć. Widzita sześć!
— Dyć je sześć, rzetelnie.
— Pierwsza kreska to dziedzic, gdzie un jest? Jemu nie ma.
— Nieprawda, bo je zagranicom, czy za morzem gdzieś.
— No, to idźta po niego i przynieśta go ztamtąd na plecy. Ha! ha! wieta wy gdzie un jest?