tylko prócz pracy, do której przywykli, wspomnienie i kominek — no, i czasem dziecinny szczebiot wnuków, ta może najmilsza nagroda, jaką człowiek po spełnieniu obowiązków względem dzieci otrzymuje.
Państwu Karolom w osamotnieniu towarzyszyć będzie stary Marcin, ten chłop srebrnowłosy, taki podeszły w lata, a jednak rzeźki jeszcze i zdrów. Tyle się przecież sochy w swoim życiu nadźwigał, tyle ciężką siekierą i cepami namachał, tyle niewygód użył, a jednak trzyma się jeszcze dzielnie i wielu młodszych od siebie pochował.
Pogrzebał też i babinę swoją, z którą co najmniej pół wieku zgodnie przeżył, bo chociaż, gdy się przy czem uparła, »przeperśwadował« jej co po swojemu, niemniej jednak to na harmonię ich pożycia nia wpływało i uważanem było jako rzecz zwyczajna, jako wrażenie, które od czasu do czasu urozmaicało jednostajność życia.
Po stracie swej kobieciny, Marcin jeszcze bardziej przywiązał się do dworku i do państwa Karolów, nawet nie codzień na wieś zaglądał. Miał wprawdzie syna i córkę i kilkoro wnucząt jasnowłosych, pyzatych, ale i zięć i synowa niebardzo mu się »udali« — więc też dość zdaleka się trzymał. Wnuczkom, ile razy do miasta jeździł, zawsze obwarzanków przywoził, ale im czasu wiele nie poświęcał. Czasem tylko, w niedzielę wieczorem, na wzgórek pod krzyż przychodził, i zwabiwszy
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/161
Ta strona została skorygowana.