Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

macie sobie litować? kiedy wam pokazałem na piśmie, co ich już nie ma.
Chłop wziął żyda za rękę i dotykając palców jego, na których ślad od ścierania kredy pozostał, rzekł:
— Ot, widzis bestyjo, niedowiarku, patrzaj, są tu wszystkie co do jednego, ostali się na twoim paluchu, tak, jak niejedna chłopska chudoba na nim ostała, wszyćkie tu są, wszyćkie tu siedzą.
— Oj waj! trocha midło i trocha proste wode, już ręka czysta jest jak burśtyn.
— Z sumienia nie odmyjesz!
— Marcinie! Marcinie! za co wy nie jesteście za księdza? wy by tak pięknie gadali do chłopów, coby uni nie byli gałgany, ani pijaki! uni by tak sobie płakali w kościele jak widry, czy jak jakie inne futrzane stworzenie, a potem zapłakane przyszli by do mnie... na gorzałkę! Ha! ha! ja nie wiedziałem, co wy takie mądre, a i co wam z tej mądrości?
Chłop milczał — oczy jego były w tej chwili zwrócone w stronę folwarku, a spojrzenie miał smutne, załzawione prawie. Żyd to spojrzenie zauważył i zdawało mu się, że je zrozumiał dokładnie. W okamgnieniu też przyszła mu do głowy inna kombinacya, przedmiot rozmowy zmienił nagle.
— Nie mata wy czasem z furkę szana na psiedaż? mnie tera bardzo szana potrzeba.
— Zkąd zaś? toć mi łońskiego lata het woda zatopiła wszyćko.