Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

Niebieskawy dymek z tego wyborowego, cienko krajanego narkotyku, łączył się z ciężką i duszną atmosferą szkoły i czynił zapach niepodobny zgoła do woni róż, fijołków lub konwalii.
Judka, przejęty trwogą, z przerażeniem spoglądał na mistrza, na jego brodę kasztanowatą i na cybuch, o którym podania młodszej generacyi przyszłych kupców i obywateli miasteczka twierdziły, iż dziwnie gładko przylega do pleców i że ułatwia bardzo zrozumienie zawiłych znaczków hebrajskiego alfabetu.
W czasie dalszego pobytu w przybytku mądrości, Judka przekonał się osobiście, że podania te nie były owocem zmyślenia i fantazyi, ale najszczerszą prawdą; mistrz bowiem, obok uczoności wielkiej i rozumu wysoko delikatnego, miał prawicę silną i kosztownego cybucha w szlachetnym celu krzewienia oświaty nie żałował wcale...
System edukacyi był bardzo prosty i niewymyślny. Mistrz omijał rozum — a trafiał wprost do pamięci... przez plecy.
Nie jego wina, że mu najczęściej tamtędy droga wypadała.
Dla oszczędności czasu — pomijał on wszelkie tłumaczenia i trzymał się tej wzniosłej, pełnej prostoty pedagogicznej zasady, która jest podstawą gry, tak zwanej w ojca Wirgiljusza.

„Ojciec Wirgiljusz uczył dzieci swoje,
Miał ich niewiele, dwadzieścia i dwoje
Dalej dzieci, dalej ha!
Czyńcie to co i ja!“