miarowo, jak gdyby w grzbiecie miał osadzoną sprężynę.
Zmężniawszy jednak duchem, Judka nie zmężniał ciałem; był on cienki i blady, a dziwnie podobny do młodego, ze starej karpy wyforsowanego sztucznie... szparaga.
Na matowo-bladej jego twarzy nie zagościł nigdy rumieniec — tylko jedynie duże, szeroko otwarte, chociaż cechą zmęczenia napiętnowane, oczy miały pozory życia.
Jak dla przyszłego krawca, edukacya poczerpnięta z nigdy niewysychającej krynicy szanownego Rebe Joyny, była aż nadto wystarczającą — i skutkiem tego rozkazano Judce opuścić cheder i zasiąść przy warsztacie krawieckim — przy tym sławnym tradycyjnym warsztacie, przy którym dziadek Judki uszył ów jedyny w historyi miejscowego krawiectwa frak, żyjący dotychczas jeszcze w pamięci starszych mieszkańców miasta...
Judka opuścił cheder bez żalu i bez czułych wspomnień, a do nowego zatrudnienia przystąpił też bez radości wielkiej.
Nawłóczył igły, przyszywał guziki, łaty przyczepiał i uczył się od ojca praktycznie jak należy przyklepywać rękami suknie na grzbiecie klienta i dowodzić, że ciasne jest wygodnem, a obszerne ślicznie przystającym do figury, że w całej okolicy wszystkie godne osoby muszą krój pochwalić i że sam hrabia z Wywłoki lepszego ubrania w swej warszawskiej i zagranicznej garderobie nie posiada.
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/187
Ta strona została skorygowana.