Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

żeby mi na piątek raniuśko paltok był — bo ja przez lepszego odzienia na odpust nie pojadę.
— Kiedy proszę jegimości — tłumaczył się Judka — niech jegimość uważy, co ja bez ten tydzień prawie nic nie spałem...
— A to czemuś czeladnika sobie nie przyprowadził?
— Co tu czeladnik ma zarobić, kiedy ja sam zarobię tak mało...
— Powiedziałem ci, kręć jak chcesz — aby było...
— Nu — to już ja zrobię, ale niech jegimość jeszcze doda choć pół korca kartofli dla dzieciów... niech jegimość kochany nie żałuje, teraz taki czas ciężki.
— A niech cię marności!... dobrze, dam ci ile udźwigniesz, abyś mi tylko zrobił — jeszcze ci u sąsiada robotę naraję.
Ta obietnica była dla Judki ostrogą — przesiedzi już czwartą noc z rzędu przy pracy — ale za to dostanie, oprócz zapłaty umówionej — pół korca kartofli, a i perspektywa nowej roboty coś znaczy...
Wziął się tedy gorąco do pracy, a kiedy pas złocisty zaczął się ukazywać na wschodzie — a on już do swego arcydzieła rękawy przyszywał, wówczas słabo mu się zrobiło. Barwne koła zamigotały przed oczyma z niesłychaną szybkością i zaraz prędko czernieć zaczynały...