jako baby, już się przekomarzają; jeno obraza Boska...
— Ny, macie wy recht, co w chłopskie karkulacye na dwa dzieci trza dwa chałupów; to pewno, bo uni sobie kiedy zabiją we złości; a dla czego jeszcze nie stawiacie? sama pora tera jest!
— Ot, tak mi zeszło jakoś — a i drzewa nie mam...
— Drzewa to bagatelka jest! ja wam przedam.
— A ty gdzie masz bór?
— Niedaleko, ztąd widać, ten właśnie co od hrabiowskiej granicy.
— Dyć to dworski, nie twój!
— Dziś to un jeszcze trochę dworski, ale już i tak jak mój — albo to długo czekać licytacye? ja mam już na niego wspólnika. Znacie mu przecie, ten czarny Fajbuś, co miał dawno olejarnie, a tera sobie z lasem handluje. Chceta? to wam pokażę pieniądzów na zadatek. Ja chciałem z wami, ale jak wy nie chceta, to co ja mam robić? ja przecie nie mogę dołożyć do wasze fanaberye.
Poskrobał się w głowę chłop.
— Pocekajta trochę — rzekł — może ja się krzynkę rozmyślę.
— Aj! co mnie z wasze myślenie? wiadomo co chłopskie myślenie, a żydowskie jechanie, to jedno jest! Zara! zara! fur! fur! a w miejscu stoi. U naszych, to dwa słowa i siojn, siabas!
— A siła by to trza pieniędzy?
Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/20
Ta strona została skorygowana.